Lancelotpoeta
Administrator
Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 1173
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 3 razy Ostrzeżeń: 0/5
|
Wysłany: Nie 10:23, 28 Maj 2006 Temat postu: Rozdział 11 |
|
|
Rozdział 11 Banhazi
Słonce powoli zaczęło chować się za horyzontem. Kolumna kolorowych wozów ciągnących z północy w kierunku stolicy imperium Banhazi zjechała w las i zatrzymała się na pobliskiej polanie. Z pierwszego wozu wyskoczył niski i tęgi człowiek, który zaczął wskazywać poszczególnym woźnicom jak i gdzie mają się ustawić. Nie minął kwadrans a wozy utworzyły zwarty krąg, wyznaczając granice obozowiska. Szybko wyprzęgnięto konie, a mężczyźni zaczęli wiązać wozy, tworząc z nich mur zdolny oprzeć się atakowi niepożądanych gości. Co prawda na tych terenach, kontrolowanych przez regularną armię aż takie środki bezpieczeństwa nie były konieczne, lecz podróżni mając w pamięci niedawne wypadki, woleli niczego nie zaniedbać. Na twarzach ludzi malowała się widoczna ulga, że na dziś wędrówka się zakończyła, że będzie można wyprostować kości i nareszcie odpocząć.
Na pierwszy rzut oka widać było, że każdy z podróżnych zna swoje obowiązki. Część mężczyzn zajęła się wiązaniem wozów, część udała się do lasu po opał i chrust na ognisko, inni oporządzali konie. Kobiety natychmiast zajęły się przygotowaniem posiłku. Gdy zakończono przygotowania do kolacji i gdy nad ogniem w żelaznym kociołku wesoło bulgotał gulasz wszyscy udali się w kierunku pobliskiego potoku. Nie krępując się sobą, mężczyźni i kobiety zrzucili z siebie ubrania oddając się błogiej kąpieli zmywającej z ich ciał kurz całodziennej drogi.
Kolacja przebiegła w wesołej atmosferze. Rozmawiano o wypadkach ostatnich dni, o liczbie karawan ciągnących do Banhazi i o tym, czy tegoroczny występ będzie tak samo gorąco przyjęty przez mieszkańców stolicy jak rok temu. Czerwone wino, którym suto zakrapiano smakowity gulasz a`la Panicus , przedmiot dumy Hevetiusa, w połączeniu z ogarniającym podróżnych zmęczeniem sprawił, że towarzystwo zaczęło się wykruszać tak, iż po pewnym czasie przy ognisku pozostali tylko trzej mężczyźni. Byli to Helvetius, Wizzoteriks i Lancetoriks
- Muszę poszukać dla was jakiś innych strojów, bo w tych od razu się rzucacie w oczy – rzekł Helvetius – Za bardzo wam się ludzie przyglądają. Swoją posturą i zachowaniem raczej nie przypominacie aktorów, a wasze stroje tym bardziej potwierdzają to przypuszczenie.
- Bylibyśmy ci bardzo wdzięczni, Helvetiusie – odrzekł Wizzoteriks - Bo raczej wolałbym uniknąć wścibskiego zainteresowania różnej maści agentów i donosicieli a w szczególności ludzi Zenobiusza.
- Tym bardziej Helvetiusie – wtrącił się Lancetoriks - że obecność łowców niewolników w promieniu jednej mili od Wizzoteriksa niesie w sobie niebezpieczeństwo krwawej bójki.
- Cholera jasna – zaklął Helvetius – to albo Wizzoteriksa zostawimy kilka mil przed Banhazi albo trzeba go będzie związać i zamknąć w najmocniejszej z moich skrzyń, gdyż po wjeździe do Banhazi nie wróżę mu długiego żywota. Tam od tego ścierwa aż się roi.
- Spokojnie - zachichotał Wizzoteriks - emocje będę trzymał na wodzy, czyli mówiąc innymi słowy poćwiczę silną wolę.
Wszyscy jak na komendę wybuchli głośnym śmiechem.
- No, czas na mnie panowie – rzekł Helvetius - starość nie radość, a w moim wieku powinno się wcześniej chodzić spać.
- Kogo chcesz oszukać stary faunie??? – dławiąc się ze śmiechu powiedział Wizzoteriks - już zapewne Brasilinessa ogrzała twoje łoże i nie możesz się doczekać kiedy legniesz u jej boku.
- Przygadywał rondel garnkowi – zripostował rozbawiony Helvetius – a te dwie słodkie wilczyce, wpatrzone w ciebie jak w święty obrazek to zapewne tylko twoje spowiedniczki i cnotliwe mniszki???
- No??!!... trudno je uznać za mniszki a tym bardziej za cnotliwe mniszki, ale niestety dzisiejszej nocy oszalały na punkcie teatru a konkretniej aktorskiego kunsztu Christoferusa i jeżeli mnie słuch nie myli to akurat teraz odbierają swoją pierwszą lekcję aktorstwa, tak więc, dziś śpię sam.
- Bywajcie panowie i do jutra- pożegnał ich Helvetius.
Po odejściu Helvetiusa mężczyźni przez dłuższy moment milczeli oddając się przyjemności smakowania wina. Ciszę tę przerwał Lancetoriks:
- Wiesz, myślę, że źle postąpiliśmy pozwalając Skii odejść w takim stanie. Minęło sześć dni jak nas opuściła.
- Mylisz się, Lancetoriksie. Już raz ci tłumaczyłem, że najlepszym wyjściem było pozostawienie jej z bólem sam na sam. Czuję, że Skia skrywa przed nami wielką tajemnicę i być może to, że odeszła związane jest z tą tajemnicą. Może uznała, że tak będzie lepiej i bezpieczniej dla niej jak i dla nas.
- U Akssy powiedziała mi, ze nasze losy są ze sobą nierozerwalnie związane, więc to chyba nie to. Podejrzewam najgorsze. Myślę, że to co zobaczyła penetrując umysł Krewateriusa wpędziło ją w obłęd. Jednak trzeba nam było pogonić za nią i nie odstępować jej tak długo, póki nie ochłonie. Jeżeli później zdecydowała by się odejść to trudno, taka jej wola, a tak mam poczucie niespełnione obowiązku.
- Mój umysł chyba jest bardziej praktyczny od twojego. Podświadomie czuję, że wybraliśmy najlepsze rozwiązanie a świadomie zastanawiam się co zrobić, aby odnaleźć Sorayę. Z tego co mówił Helvetius w Banhazi zielarek jest tyle ile, kłosów na polu pszenicy i prawie każda nosi imię Soraya.
- Myślę, ze to ona pierwsza nas znajdzie niż my ją... Pamiętasz co powiedziała Akksa, gdy dotarliśmy do jej chatki... spytała się czemu tak długo zwlekaliśmy ... zabrzmiało to tak jakby wiedziała, że do niej idziemy i oczekiwała nas.
- Pamiętam – westchnął Wizoteriks - ale myślę, że tę informacje w znany tylko sobie sposób przesłała Akssie Skia .
- A teraz Skii z nami nie ma – wyszeptał Lancetoriks
-Jak mogłaś!!! Jak mogłaś postąpić tak nieroztropnie?! Jak mogłaś narazić nas wszystkich na takie niebezpieczeństwo!!! - z furią w głosie grzmiała Akssa - On już jest pewien, ze żyjesz i teraz nie spocznie dopóki cię nie odnajdzie i nie zabije.
- Aksso???!!! –ze łzami w oczach próbowała się bronić Skia - Aksso ! On ma moje dzieci!!!! Rzucił mi wyzwanie, stawiając ich życie na szalę. Gdybym nie przyjęła tego wyzwania zabiłby je. A tak mam, być może mała szansę na to aby uratować je, ale mam!
- Nie wiem czy masz. On jest od nas potężniejszy, a pokonanie każdej z nas podwoi jego siły. Do zapanowania nad całym światem potrzebuje posiąść wiedzę magii Safiry. A wiesz, ze może to uczynić tylko wtedy, gdy zabije wszystkie strażniczki???!! Ty jesteś ostatnią strażniczką!!! Pamiętasz co mówiłam Ci gdy pierwszy raz się spotkałyśmy?
- Tak Aksso. Pamiętam. Jesteśmy ostatnią nadzieją na to, aby nasz świat powrócił z czeluści niebytu, do którego został brutalną przemocą strącony. Gdy smok połączy swoją moc z kotem dobro zatriumfuje na złem.
- Dokładnie tak, Skia, a teraz wszyscy jesteśmy zagrożeni. Jeszcze nie jesteśmy gotowe do tej walki
- Więc co powinnam teraz zrobić?
- Powrócisz do Lancetoriksa i Wizoteriksa. Ukryj swoją moc i nie pozwól aby On dowiedział się gdzie jesteś .Odnajdźcie Sorayę i opowiedzcie jej o tym co się wydarzyło. Będę na was czekać w Dolinie Uśpionych Elfów
- A moje dzieci???
- O nie się nie bój. Wyzwanie przyjęłaś i walka się zaczęła, lecz gdzie stoczymy ostateczną bitwę to my musimy zadecydować. Zrozumiałaś!!! ??? Muszę się śpieszyć, bo czasu coraz mniej. Bywaj Strażniczko.
- Żegnaj, Aksamitna Wróżko.
************************************************************************************************
Słońce już rozpoczęło swoją odwieczną wędrówkę ze wschodu na zachód, gdy kolumna wozów wyłoniła się z lasu i wjechała na drogę prowadzącą prosto do Banhazi. Przodem jechał wóz Helvetiusa a wraz z nim Brasilinessa, Chrristoferus, oraz Iguanessa i Gosiatriks. Humory wszystkim dopisywały, ponieważ dziś trupa miała dojechać do stolicy, a jutro wieczorem w świetle świec ukazać kunszt swojej sztuki aktorskiej i w ogłuszającym tumulcie krzyków, wiwatów i oklasków odebrać należny hołd. Rozprawiano wesoło o sławie jaka będzie ich udziałem i o tym czy lud Banhazi będzie równie hojny jak rok temu. Iguanessa i Gosiatriks przylepione do Christoferusa z uporem powtarzały wyuczony tekst ćwicząc dykcję: "czarna krowa w kropki bordo żarła trawę żując mordą", "stół z powyłamywanymi nogami", "stół z powyłamywanymi nogami".
Kurde, wrzasnęła rozbawiona Gosiatriks, po cholerę stołowi te nogi, gdy po raz kolejny okazało się, że stół ma nogi pomaływane albo powymałane.
Wśród ogólnego zgiełku , nagle rozległ się zaniepokojony krzyk Helvetiusa
- Wizz, ktoś nas obserwuje z tego wzgórza po prawej!!!
Wizzoteriks i Lancetoriks natychmiast spięli swoje konie i podjechali bliżej. Czyżby zasadzka rozbójników przeszło im przez myśl??? Lecz początkowy niepokój zaraz przerodził się w eksplozje radości
- Skiaaaaaaa!!!! – krzyknęli jak na zawołanie i gnani wielka radością pomknęli w kierunku szczytu wzgórza, gdzie rysowała się niepozorna postać.
Skiaa radośnie powtórzyły Iguanessa i Gosiatriks biegnąc w tę samą stronę. Za chwilę Skia tonęła w ramionach wyraźnie wzruszonych wojowników, by za moment zostać zacałowaną na śmierć przez dwie wilczycy.
- No dobra, dobra dość tych czułości – burknęła wzruszona - wróciłam!!!
- Dobrze, że wróciłaś –odparł Lancetoriks - bardzo się o ciebie niepokoiliśmy. Bardzo długo cię nie było.
- I myślę, że masz nam dużo do opowiedzenia – dodał Wizzoteriks.
- Wszystko w swoim czasie - odparła poważnie Skia i zmieniając nastrój i temat rozmowy dodała - Panowie, widzę, że staracie się nadążyć za nowymi trendami w modzie dworskiej???!!!!! Zostawiłam dwóch siermiężnych łowców niewolników a zastaję eleganckich mężczyzn.
Rzeczywiście, za sprawą Helvetiusa, który wypożyczył im kostiumy z jednej ze swoich sztuk zarówno Lancetoriks jak i Wizzoteriks nie wyglądali na tych, kim w rzeczywistości byli... Ubrani w żółte, trochę przykrótkie rajtuzy, czerwone ciżmy, pikowane zielone kurtki wraz z małymi zielonymi kapelusikami z bażancim piórem bardziej przypominali aktorów niż bezwzględnych wojowników.
- To sprawka Helvetiusa – odparł lekko zażenowany Lancetoriks – chodzi o to, aby łowcy niewolników, których spotkamy w Banhazi, nie zapraszali Wizzoteriksa do kompani.
- Swietna myśl - odparła rozbawiona widokiem zawstydzonych wojowników Skia - Chyba wystarczy nam jak na razie bijatyk?
- Skia i my tez dostałyśmy piękne suknie. W życiu w czymś takim nie chodziłam. Powiedziałabym, ubiór uwodzicielsko-bojowy. – zakrzyknęła krztusząc się ze śmiechu Gosiatriks, podnosząc wysoko swoja sukienkę, ukrywającą przyczepione do ud dwa sztylety.
Po krótkim przywitaniu kolumna wozów ruszyła dalej. Mimo wciąż trwającej wesołej atmosfery, wyczuwało się pewne napięcie. Lancetoriks instynktownie wyczuwał w pozornie swobodnym i wesołym zachowaniu Skii ogromny ciężar przygniatający ją z każdą chwilą coraz bardziej, lecz postanowił poczekać, aż ona sama zechce jemu i Wizzoteriksowi opowiedzieć o swoich tajemnicach. Co do tego, ze to nastąpi nie miał żadnych wątpliwości, jedyna niewiadomą było tylko kiedy.
Tymczasem na drodze ruch stawał się coraz większy i w końcu utknęli w długim sznurze wozów, karoc i zwykłych chłopskich furmanek.
- Psiakrew - zaklął Helvetius - jak tak dalej pójdzie to do miasta zajedziemy dopiero po świętach.
Na szczęście dla nich, dowódca oddziału żołnierzy, który patrolował tę część drogi rozpoznał Helvetiusa i dzięki jego eskorcie, po dwóch godzinach przejeżdżali przez główna bramę Banhazi.
Miasto już żyło zbliżającymi się świętami. Wszystkie ulice były posprzątane, domy patrycjuszy jak i plebejuszy odświętnie przybrane gałązkami kwitnących drzew owocowych, bukietami kolorowych kwiatów. Z okien bogatych domów zwisały purpurowe i błękitne, suto zdobione złotą nitką, materie. Wzdłuż głównych ulic pobudowano bramy wotywne i ołtarze, na których zgodnie z tradycja miały być złożone ofiary dla bogini Orki i gdzie wierni mieli się modlić o udane zbiory i pomyślność dla imperium. Wszędzie wyrastały stargany pełne najrozmaitszych towarów, a miejscowi karczmarze naprędce zbijali ławy i stoły tworząc prowizoryczne karczmy pod gołym niebem. Przez ulice przelewał się kolorowy tłum a w powietrzu unosił się gwar ludzkich głosów, głosy zwierząt i dobiegającej z każdej strony muzyki licznie przybyłych kapel.
Przebijając się przez te ciżbę, aktorzy Helvetiusa raz po raz doświadczali przyjemnej świadomości bycia popularnym.
Był to prawie tryumfalny przejazd. Z okien kamienic mieszczki przesyłały im całusy, rzucały kwiaty, przyjaźnie pozdrawiały. Raz za razem do maszerujących przy swych wozach aktorów podbiegały kobiety wręczając pachnące bukiety kwiatów i całując ich namiętnie
- Hmm - powiedział Wizzoteriks, gdy kolejna kobieta na jego policzkach odcisnęła swoje usta - Nie sądzisz, Lancetoriksie, że życie aktora ma swoje uroki?
- Ja jakoś tego nie zauważyłem - odrzekł Lancetoriks puszczając oczko do Wizoteriksa - chyba będziemy musieli się zamienić miejscami, abym i ja mógł doświadczyć uroków bycia aktorem, bo inaczej.....
Nie dokończył jednak zdania, gdyż nagle ktoś wręczył mu bukiet konwalii, na policzku poczuł ciepło pocałunku a w uszach usłyszał kobiecy głos: X kwartał, dom pod dziką konwalią... Przyjdź natychmiast, Lancetoriksie.
Oszołomiony Lancetoriks odwrócił się, lecz ujrzał tylko odchodzącą od wozu zgarbioną staruszkę.
-Ha ha ha – wybuchnął śmiechem Wizzoteriks - widzisz Lanc i ty tez w końcu poczułeś rozkosz bycia sławnym. - Lecz widząc dziwny wyraz twarzy przyjaciela natychmiast zapytał - Stało się coś????
- Tak – cicho wyszeptał Lancetoriks - dostałem wiadomość od Sorayi
W końcu dojechali do amfiteatru przy którym już rozłożyły się inne przybyłe tu grupy aktorów. Nie czekając na rozbicie obozowiska Lancetoriks wraz z Wizzotoriksem podeszli do Helvetiusa prosząc, aby wytłumaczył im jak mają dojść do X kwartału miasta
- Na wszystkich bogów świata – syknął przerażony Helvetius - tam nawet w biały dzień nikt się nie zapuszcza bez silnej eskorty. Czyście oszaleli ???!!! Jednak po chwili, gdy już trochę ochłonął, wyjaśnił im jak mają iść.
Widząc, że Lancetoriks i Wizzoteriks szykują się do opuszczenia obozu Skiaa, Gosiatriks i Iguanessa chciały wyruszyć wraz z nimi, lecz stanowczy sprzeciw Wizzoteriksa sprawił, że musiały zmienić swoje plany.
- Najlepiej będzie – ciągnął Wizoteriks - gdy zostaniecie tutaj w obozie. Lepiej, abyśmy udali się na to spotkanie tylko we dwóch. Zbyt dużo kręci się po mieście agentów i wszelakiej maści donosicieli a tak duża grupa mogłaby się wydać podejrzana. I jeszcze o jedno proszę, abyście nie opuszczały obozu do czasu naszego powrotu.
- To się jeszcze zobaczy - kwaśno odpowiedziały kobiety.
Nie wdając się w dyskusję wojownicy wyruszyli w kierunku wskazanym im przez Helvetiusa. Szybko przemierzyli główny rynek i bogate dzielnice Banhazi zanurzając się w jego przedmieścia. Szli szybko przez brudne ulicy, na których w cuchnących kałużach i stertach śmieci bawiły się małe dzieci. Na których ludzie żuli, rozmnażali się i umierali. Tu było zupełnie inne miasto, zupełnie inny świat niż ten, który widzieli wjeżdżając tryumfalnie razem z Helvetiusem. Tu każdy dzień był walką. Walką o kawałek zepsutej rzepy, walką łyk wody, o swoje miejsce na ulicy. Na przedmieściach Banhazi prawem była przemoc a sędziami nóż i pałka. Od ich wyroku nie było żadnych odwołań. Słabsi musieli ginąć. Mieszkańcy tej dzielnicy patrzyli na nieznajomych intruzów jak głodne wilki na pasącego się bez opieki jelonka. Co jakiś czas padały pod ich adresem obraźliwe słowa, na które nie odpowiadali, nie chcąc wywołać niepotrzebnej burdy. W końcu dotarli matecznika do kwartału X. Lancetoriks i Wizzoteriks zatrzymali się na małym placyku, z którego wychodziło kilka uliczek. Wpierw rozejrzeli się wokół siebie, nie mogąc się zdecydować, którą z tych uliczek wybrać.
- A teraz w którym kierunku??? – zapytał retorycznie Wizzoteriks.
- Nie wiem, trzeba się kogoś zapytać – odrzekł Lancetoriks.
- źródło informacji i komitet powitalny chyba nadchodzi - wycedził Wizzoteriks.
Rzeczywiście. Ku nim zbliżała się grupa piętnastu mężczyzn. Ludzi ci bardziej przypominali bandę rzezimieszków niż grupę wracających z pracy robotników. Ubrani w cuchnące i podarte łachmany, brudni, zarośnięci, uzbrojeni w pałki i sztylety nie sprawiali wrażenia przyjaźnie nastawionych.
- Hej, dobrzy ludzie – krzyknął do nich Wizzoteriks – Jak dojść do Domu pod Dziką Konwalią????
- Zaraz wszystko wam eleganciki wytłumaczymy – odrzekł przywódca zbirów - ale za informację żądamy zapłaty.
- Dużo?? – spytał się grzecznie Lancetoriks.
- Wszystko co macie – odrzekł herszt.
- Jak to??? – zdziwił się Wizzoteriks – to mamy zostać nago????
- Dla nas to jest za drogo – dodał Lancetoriks – Dziękujemy wam dobrzy ludzie. Zapytamy się kogoś innego.
- Niestety, Wasze Wielmożności – rzekł do nich zbir zbliżając się coraz bliżej – Nie macie innego wyjścia tylko musicie oddać mnie i moim ludziom wszystko co macie przy sobie: wasze piękne stroje, sakiewki. A jak będziecie mieli szczęście to być może wyjdziecie stąd żywi.
- Trochę ich dużo – spokojnie ocenił sytuację Wizzoteriks, przypatrując się okrążającym ich zbirom - Spróbujmy dostać się na tą uliczkę po prawej. Tam mamy większe szanse walczyć z nimi.
- Dobrze – zgodził się Lancetoriks.
Wojownicy spokojnie zaczęli zmierzać w kierunku uliczki. Ich spokój i pewność siebie sprawiły, że bandyci na moment stracili rezon. Na to tylko czekali Wizzoteriks i Lancetoriks. Błyskawiczne ciosy sztyletów i pięści rozerwały krąg bandytów i wojownicy wbiegli w uliczkę. Nie oglądając się biegli przed siebie jak szaleni. Atakujący szybko ochłonęli z pierwszego przerażenia i widząc trzech swoich kompanów w wijących się we własnej krwi, wściekli ruszyli za nimi w pogoń. Wśród cuchnących uliczek, rozpoczął się bieg, którego stawką było życie. Ashantczycy biegli wzdłuż obcych i wrogich domów, przebiegali przez nieznane sobie zaulki, skręcali w nieznane uliczki. Uciekali i atakowali. Ilekroć jakiś zbir zbyt wysforował się przed bandę, zawsze za skrzyżowaniem lub w najbliższym zaułku jego kompani znajdowali go z poderżniętym gardłem lub z rozprutym brzuchem. To wywoływało w nich duży respekt przed uciekinierami ale i jeszcze większa wściekłość i chęć odegrania się.
- I co teraz ?? – spytał zdyszany Wizzoteriks, gdy zaułek do którego wbiegli okazał się ślepą uliczką.
- Cholera – zaklął Lancetoriks - stąd nie ma wyjścia.
Sytuacja była beznadziejna. Jedyną drogą jaka mogli opuścić tę pułapkę była droga ,która tu przybyli a radosne głosy odbijające się o ściany okolicznych ruder oznajmiały im, że ta droga została właśnie odcięta. Goniący odkryli, że ich zwierzyna wpadła w pułapkę i że zbliża się moment wyrównania z nimi rachunków. Aby wydostać się z matni, Lancetoriks i Wizzoteriks musieliby zaatakować stale zwiększająca się grupę rozwścieczonych, żadnych zemsty i krwi bandytów.[/url]
Post został pochwalony 0 razy
|
|