Forum Poezjarozrywka i zycie towarzyskie Strona Główna Poezjarozrywka i zycie towarzyskie
Krótki opis Twojego forum [ustaw w panelu administracyjnym]
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Rozdział 10

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Poezjarozrywka i zycie towarzyskie Strona Główna -> Totem Klanu Tygrysa
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Lancelotpoeta
Administrator



Dołączył: 20 Sty 2006
Posty: 1173
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Sob 0:12, 20 Maj 2006    Temat postu: Rozdział 10

Rozdział 10 Klątwa Safiry

Helvetus bacznie przyglądał wznoszącemu się w oddali tumanowi kurzu. Serce zabiło mu gwałtowniej a gardło ścisnął niewidzialny strach, gdy tuman zaczął przybierać kształty uzbrojonej grupy jeźdźców. Bogowie, pomyślał Helvetus, sprawcie aby to było regularne wojsko. Spotkanie to mogło być źródłem wielkich kłopotów dla niego jak i całej trupy, której od wielu lat przewodził i z którą przemierzył wzdłuż i w szerz całe imperium oryckie. Co prawda w jego posiadaniu był glejt nadany mu przez Wielkiego Maga Dzinna uprawniający do poruszania się po całym imperium, ale tutaj rządziło prawo miecza, sztyletu i siły. Na tych ziemiach Helvetus szybciej mógł spotkać bandę rozbójników lub łowców niewolników albo też bandę zbuntowanych elfów niż regularną armię. Kimkolwiek byli ci jeźdźcy oznaczało to kłopoty i tylko niewiadomą było jaki wielkie to będą kłopoty.
Helvetus bacznie rozejrzał się po obozowisku. Ustawione w okrąg wozy spięte łańcuchami, ułatwiające ewentualną obronę nie raz już ratowały życie lub wolność jemu i jego aktorom. W obozie dało się odczuć duże podniecenie i atmosferę wielkiego oczekiwani na to co miało się już niedługo zdarzyć. Mężczyźni i kobiety pochwycili za broń i ustawili się przy wozach w nerwowym oczekiwaniu. Helvetus jeszcze raz objął ich wszystkich wzrokiem lecz nie znalazł tego, kogo w tej chwili najbardziej potrzebował. Cholera - zaklął pod nosem - pewnie znowu Christoferus ukrył się w pobliskich kniejach z Soneczką aby dać upust swoim niewyżytym chuciom. Nawet w takiej chwili nie jest w stanie się pohamować. Nie namyślając się długo Heveltus energicznie podążył w kierunku lasu znajdujących się po drugiej stronie obozowiska. Przeczucie go i tym razem nie omyliło... Za ścianą gęstych krzaków ujrzał dwie nagie postacie złączone ze sobą w miłosnym uścisku.
- Christoferusie - zaklął Helvetus - złaź z Soneczki !! Zbliżają się jacyś jeźdźcy.
Złapani na gorącym uczynku kochankowie na widok Helvetusa nie wykazali jakichkolwiek oznak paniki czy tez zażenowania. Widocznie nie pierwszy raz byli przyłapani w takiej sytuacji. Christoferus, młody mężyczna o solidnej budowie ciała, flegmatycznie założył swoje spodnie i spokojnie spytał Helvetusa:
- Dużo ich tym razem???
- Nie liczyłem - odparł Helvetus –ale myśle ze jest około pietnastu. Daj boże, że będą to żołnierze, to wykpimy się baryłką wina i kilkoma godzinami rozkoszy dla naszych pań. Gorzej jeżeli to będzie banda elfów lub łowców niewolników.
Mężczyźni szybko udali się z powrotem do obozu. Christeferus dokładnie przyglądał się zbliżającej się grupie konnych zmierzających w ich kierunku.
- Kurwa - zaklął głośno - to łowcy niewolników.
Po kilku minutach do obozowiska podjechała grupa uzbrojonych jeźdźców. Bacznie przyglądali się ustawionym wozom i ludziom gotowym do walki. Po krótkiej lustracji jeden z nich, zapewne dowódca, podniósł wysoko prawą rękę na znak, że nie mają żadnych złych zamiarów wobec wędrowców i nie atakowany przez nikogo samotnie wjechał do obozu. Natychmiast podeszli do niego Helvetus i Christoferus.
- Witajcie - odezwał się nieznajomy jeździec - jestem Krewateris, setnik jego ekselencji Zenobiusza i z woli gubernatora tej krainy jej strażnik. Powiedzcie kim jesteście, co tu robicie i dokąd zmierzacie?
- Panie - odezwał się Helvetus – jestem Helvetus Panicus aktor i dyrektor tej oto grupy aktorów. Trupa moja znana jest w całym imperium. Graliśmy nawet na dworze znakomitego i czcigodnego Maga imperium Jego Ekselencji Dzinna, który zachwycony naszą sztuką aktorską dał na glejt uprawniający do pokazywania naszej sztuki w całym imperium. Zmierzamy do Banhazi aby wziąć udział w wielkim święcie Bogini Orki i uświetnić to święto swoimi występami.......

Podczas gdy Helvetus popisywał się przed nieznajomym swoimi zdolnościami oratorskimi ten spokojnie lustrował całe obozowisko. Starając się nie zwracać niczyjej uwagi spokojnie taksował wzrokiem mężczyzn, kobiety, konie i wozy. Po krótkiej chwili zadowolony ze swoich obserwacji uprzejmym gestem przerwał Helvetusowi.
- Wybacz, Panie - rzekł z galanterią – ale służba nie drużba. Czas mi w dalszą drogę, choć na boginie Orkę chętnie został bym z wami dłużej. Niestety muszę do wieczora dojechać do Harete. Uważajcie na siebie bo kręci się tutaj dużo podejrzanych band.
- Niech i Pana ochraniają Bogowie, panie oficerze - odrzekł Helvetus - dziękuję za ostrzeżenie i zapraszam jak będzie Pan w Banhazi do naszego teatru. Na pewno nie będzie Pan żałował.
- Na pewno - odrzekł Krewateris – wystarczył mi ten mały popis Pana sztuki aktorskiej, a poza tym tyle tu pięknych kobiet, że trudno by było aby mężczyzna się nudził w ich towarzystwie.

Gdy oddział jeźdźców zniknął za wzgórzem napięcie znikło z twarzy aktorów i wszyscy wrócili do swoich zajęć. Helvetus podszedł to stojącego i wpatrującego się w stronę wzgórza, gdzie przed chwilą znikli łowcy niewolników, Christeferusa.
- Z dużej chmury mały deszcz - rzekł do niego – tym razem mieliśmy szczęście. Można spokojnie kłaść się spać.
- Nie ufałbym temu Krewateriusowi - odrzekł Christoferus – podczas gdy ty popisywałeś się swoją wymową on jakoś tak dziwnie patrzył. Przez chwilę poczułem się jakbym był żywym towarem, a on oceniał, ile może na mnie zarobić.
- Nie sądzisz chyba – zripostował Helvetus - że ośmieliłby się na nas napaść skoro wie ze chroni nas pismo Wielkiego Maga. A poza tym nie zapominaj, że oni są teraz w służbie Imperatora. Gdyby się wydało, że przy okazji pełnienia służby łupią kupców i podróżnych ich życie nie warte by było funta kłaków.
- Może masz rację - odparł cicho Christoferus.
Do dyskutujących mężczyzn podeszła młoda kobieta. Była to filigranowa, drobna osoba o miłej aparycji, jasnych włosach, zgrabnej sylwetce i krągłych, kształtnych piersiach rysujących się pod jej obcisłą sukienką.
- I co? – odezwała się do nich wesoło - Po strachu??!! Jak ja nie lubię tego typu spotkań w drodze. Na całe szczęście tym razem uniknęliśmy bójki. Choć muszę stwierdzić, że ten ich dowódca to przystojny facet i chętnie bym się poświęciła dla was gdyby zaistniała taka konieczność.
- Tobie to tylko faceci w głowie, Soneczko - rzekł Helvetus – lepiej weź się za przygotowanie kolacji bo zaczyna burczeć mi w brzuchu.
Przygotowania do kolacji przebiegły szybko i sprawnie. Mężczyźni udali się do pobliskiego lasu po chrust, a w tym czasie kobiety wyniosły z wozów mięsiwo, smakowite pasztety, owoce i butelki z winem. W niespełna godzinę od odjazdu jeźdźców na środku obozowiska płonął ogień wokół którego zgromadziła się gromada podróżnych. Głównie rozmawiano o nieoczekiwanie dobrym zakończeniu spotkaniu z łowcami niewolników oraz o zbliżającym się święcie bogini Orki i ich występach w Banhazi. Ilość wypitego wina w połączeniu z niedawno przeżytym stresem sprawił, że wino szybciej uderzało do głowy. Wśród dominującego gwaru ludzkich głosów nagle dało się słyszeć dźwięki lutni, tamburyna i fletu. Kilka głosów zaintonowało wesołą pieśń którą wszyscy podchwycili. Ludzie śpiewali i tańczyli wokół ogniska, ciesząc się i radując jak małe dzieci. Soneczka, wdzięcznie podskakując i falując w prawo i lewo krągłymi biodrami, przepływała między rozochoconymi mężczyznami kusząc tajemniczym uśmiechem i połyskującymi wesoło oczyma. Nagle zrzuciła z siebie białą bluzkę ukazują jędrne i kształtne małe piersi. Za moment w ślad za nią poszły pozostałe kobiety.
Helvetus z lubością napawał się widokiem tańczących kobiet i smakiem czerwonego wina. Ech aktoreczki, aktoreczki, pomyślał, jaki smutny byłby bez was świat. Po chwili wstał i przyłączył się do tańczących. Lecz chyba ilość wypitego trunku lub gwałtowność uczuć jakie nim opanowały sprawiło, że za chwilę odłączył się od tańczących i skierował się w stronę czerniących się w oddali krzaków. Po zanurzeniu się w knieje rozpiął spodnie i już miał odczuć ulgę jaką przynosi mężczyźnie opróżnienie pęcherza, gdy nagle czyjeś niewidzialne ręce schwyciły go za gardło i zamknęły mu usta. Odruchowo, jak zwierzę, które wpadło w sidła łowcy, próbował się bronić lecz uderzenie pałki w głowę odebrało mu siły i świadomość.

Słońce było już dość wysoko na niebie gdy Helvetus odzyskał przytomność. Próbował się poruszyć, lecz krępujące go sznury uniemożliwiały mu jakikolwiek ruch. Nawet najmniejszy ruch sprawial mu ból i przyprawiał o zawroty głowy. Półprzytomnym wzrokiem rozejrzał wokół siebie. To co zobaczył zmroziło mu krew. Niedaleko niego przy tlącym się jeszcze ognisku leżało zakrwawione ciało jednego z jego aktorów a kilka kroków dalej dwóch oprawców zabawiało się z Laurą. Wszyscy pozostali aktorzy, podobnie jak on leżeli skrępowani i bez życia. Wokół walały się wypatroszone skrzynie, rozrzucone stroje i połamane dekoracje. Przy jednym z wozów dostrzegł kierującego tym rabunkiem człowieka. Był to Krewateris.
- Lotrze!!! – zakrzyknął Helvetus – Bandyto!!!! Zapłacisz głową za ten napad i gwałt jaki tu uczyniłeś. Nie uszanowałeś glejtu jaki otrzymałem od Wielkiego Dzina a on takiej zniewagi nie daruje nikomu!!!!!
Krewateris odwrócił się i spokojnie podszedł do Helvetusa.
- Strasznie mnie przestraszyłeś, stary grzybie - rzekł do niego zimno się uśmiechając - ale wiedz, że mój Pan Zenobiusz ma też glejt nadany mu przez wielkiego Dzinna pozwalający mu brać każdego w niewolę, jeżeli nie uiszczą mojemu Panu należnego mu tutaj trybutu. A o ile pamiętam ty tego trybutu nie zapłaciłeś?????
- Jakiego trybutu????? – wściekle krzyknął zdziwiony Helvetus - Czy żądałeś od nas jakiegokolwiek trybutu?????!!!!!!
Krewateris zrobił minę jakby ważył jakąś ważną sprawę a później roześmiał się szyderczo.
- No tak, zapomniałem ci o tym powiedzieć, ale i tak nie zmienia to postaci rzeczy, że obraziłeś mojego pana nie opłacając mu należnej daniny i tym samym sam wydałeś na siebie wyrok. Ale nie martw się staruchu, takiej tłustej świni jak ty nikt nie będzie chciał kupić więc aby nie ponosić niepotrzebnych kosztów jeszcze dziś każę cię wypatroszyć. Masz moje słowo.
Krewateris rozbawiony logiką swojej wypowiedzi roześmiał się głośno i odszedł zostawiając rozdygotanego i przestraszonego Helvetiusa samego.

Nagle wśród łowców niewolników powstał zamęt. Napastnicy przestali przeszukiwać wozy i chwycili za broń pokazując coś sobie nawzajem. Helvetus spojrzał w tę stronę a serce zaczęlo bić mu mocniej i dziwna nadzieja wstąpiła w jego serce. Ku obozowisku zbliżała się kolejna grupa jeźdźców.
Może to regularna armia - lotem błyskawicy przebiegła mu przez głowę ta myśl.
Jednakże tak samo jak rozbłysła w nim zorza nadziei na ratunek tak samo szybko zmieniła się ona w czarną i gęsta chmurę rozpaczy. Zbliżający się jeźdźcy też byli łowcami niewolników.
Było ich pięciu. Okryci szarymi opończami, trzymając w ręku łuki z nałożonymi na cięciwy strzałami powoli i majestatycznie wjechali do obozowiska rozwijając się linię. Po chwili zatrzymali się patrząc nieufnie na rozbójników Krewateriksa. Stali nieruchomi i niemi jak posagi.
- Czego tu chcecie? - krzyknął w ich stronę Krewateris - Z której jesteście ordy????
- A wy z której ???? – odezwał się przywódca jeźdźców.
- Jestem Krewateris, setnik Wielmożnego Zenobiusza, a ty kim jesteś???
Dowódca jeźdźców bez słowa zszedł z konia i skierował się w stronę Krewaterisa. Gdy zbliżył się do niego na wyciagnięcie ręki rzekł:
- Wybacz mi Krewaterisie, że nie poznałem tak znamienitego łowcy i setnika samego Zenobiusza. A kim ja jestem - zapytał jakby sam siebie - jestem......horrorem twojego życia!!
W tej samej chwili potężny cios pięścią roztrzaskał szczękę Krewaterisa. Uderzenie było tak silne i błyskawiczne, że Krewateris nie zdążył zareagować i nim uświadomił sobie grozę sytuacji osunął się nieprzytomny na ziemię. Pozostali jeźdźcy na ten znak natychmiast zasypali łowców niewolników strzałami i ruszyli do ataku. W obozie rozgorzała zażarta walka. Lecz choć przewaga liczebna była po stronie łowców to szybko okazało się iż nie dorównują oni przybyszom w sztuce walki. Zaledwie po kilku minutach walka przerodziła się w przeraźliwą rzeź. Błyskawicznie zadawane ciosy mieczy i sztyletów zapełniły pobojowisko trupami przerażonych łowców.
Helvetus obserwując to co działo się na jego oczach nie mógł wyjść z podziwu dla sprawności z jaką przybysze wymordowali znienawidzonych przez niego ludzi Krewaterisa a jednocześnie popadał w coraz większą rozpacz, gdyż zrozumiał, że z rąk tych ludzi na pewno nie uda się uciec. Jakże wielkie było jego zdumienie gdy spostrzegł, że trzech spośród jeźdźców to kobiety.
- Ten chyba jest już ostatni - krzyknęła Iguanessa podrzynając gardło jednemu z łowców.
- Sprawdź dobrze Iguanesso - odrzekł Wizzoteriks - wycierając swój zakrwawiony miecz w opończę jednego z zabitych - nie możemy pozwolić aby choć jeden z tych śmierdzących szczurów przeżył.
- A co zrobimy z tym ... jak mu tam... Krewaterisem??? – spytała Skia.
- Musimy z nim wpierw porozmawiać. Trzeba go związać bo jeszcze gotów spróbować ucieczki.
- A co zrobimy, z tymi tu??? – Skia wskazała na powiązanych aktorów, nie mogących jeszcze nadążyć za wypadkami, których przed chwilą byli świadkami. Przerażeni, zziębnięci, bez czucia w skrępowanych rękach i nogach z apatią oczekiwali na wyrok losu nie spodziewając się niczego innego niż tylko pchnięcia sztyletu w gardło.

Od grupy odłączył się jeden mężczyzna i skierował się w kierunku Helvetusa. W jednym ręku trzymał miecz a w drugim sztylet. Zimny pot wystąpił na czole Helvetusa. Zrozumiał, że oto właśnie wybiła godzina jego śmierci. W ostatniej chwili swego życia zdobył się na heroiczna odwagę i wykrzyknął do zbliżającego się oprawcy:
- No, zawszony drabie... moczożłopie.... gównojadzie... no szybko, katowski pomiocie, zarznij mnie, lecz wiedz, że dokonując tego mordu zabijasz największego aktora naszych czasów ... wielkiego Helvetusa Panicusa.
- Helvetus??? Helvetus Panicus z Ashantii? – krzyknął zdziwiony Wizzoteriks.
- Tak ten sam - odrzekł Helvetus - a ty ktoś zacz???
- Nie pamiętasz??? Wizzoteriks!!!!!!
- Wizzoteriks???? – wykrzyknął ze zdziwieniem i radością w głosie Helvetus - jedyny wilczur wśród zgrai krwiożerczych wilków w Ashantii, którego wzruszała poezja???
- Dokładnie ten sam Helvetusie, dokładnie ten sam - zawołał Wizzoteriks.
- A ja nazywam się Lancetoriks - rzekł niedoszły oprawca rozcinając więzy Helvetusowi .
- Witaj Lancetoriksie i wybacz mi te niezbyt wytworne słowa jakimi cię obdarzyłem, ale za wiele jak na moja starą głowę i skołatane nerwy dziś się wydarzyło. Wybacz Panie za ten uzasadniony okolicznościami brak manier.

Tymczasem Iguanessa i Gosiatriks zajęły się uwolnieniem pozostałych aktorów. Wśród ogólnej radości z nieoczekiwanego wyzwolenia z niewoli, płaczu i krzyków aktorzy rzucali się sobie w ramiona dziękując bogom całego świata i boskiej opatrzności za cudowne ich zdaniem uwolnienie. Każdy z uwolnionych aktorów chciał podziękować swoim wybawcom osobiście czemu ani Iguanesa ani Gosiatriks się nie przeciwstawiały. Mężczyźni wnieśli nieprzytomną Laurę do wozu, którą natychmiast troskliwie zajęły się kobiety.
Tylko Skia stała jakby porażona wpatrując się w nieprzytomnego Krewaterisa. Jej uwagę przykuł mały, misternej roboty medalion zawieszony na jego szyi. Już na pierwszy rzut oka widać było, ze jest to robota elfickich mistrzów. Wykonany z miedzi, przedstawiał tarczę słoneczną z wygrawerowanymi na niej runami w starej mowie.
Skia podeszła bliżej, wzięła medalion do ręki i nagle jej oczy zaczęły ciskać błyskawice. Zdecydowanym ruchem zerwała mu go z szyi a w jej oczach pokazały się łzy. Widząc, że Krewateris wciąż jest nieprzytomny, chwyciła stojące opodal wiadro wody i chlusnęła na niego.
- Skąd masz ten medalion, psie wysyczała mu do ucha.
Krewateris spojrzał na nią na nieprzytomnymi oczyma. Widząc, że ma przed sobą elfkę wydął pogardliwie usta i rzekł:
- Zabrałem takiej samej suce jak ty. Być może była to twoja siostra albo córka. Ale możesz być spokojna, dogodziłem jej jak należy
Skia chwyciła swój sztylet i przystawiła go Krewateriusowi do gardła.
- Mów psie prawdę, skąd masz ten medalion????!!!!
Nie czekając na odpowiedź wtargnęła w jego umysł. Początkowo Krewateris próbował się przed tym bronić, lecz nie był w stanie przeciwstawić się tej furii. Skia z obrzydzeniem przedzierała się przez zakamarki jego pamięci. Brnęła przez gnojowisko zdrad, rzygowiny oszustw, cuchnące bajora mordów i gwałtów, trzęsawiska nikczemnej chciwości. To co zastała w jego umyśle napawało ją obrzydzeniem i doprowadzało do mdłości lecz z pełną determinacją brnęła przez te fekalia by w końcu odnaleźć to czego szukała. Prawda, którą ujrzała wyrwała z jej piersi skowyt rozdzieranego żywcem zwierzęcia. Jej twarz stała się ziemista i szara, z zaciśniętych ust odpłynęła cała krew lecz z przepełnionych łzami oczu nie popłynęła nawet kropla.
- Hator arme safira ter at hom....hator arme safira at hom – bezwiednie powtarzały jej wargi.
Z szybkością kobry, z zanadrza okrywającej ją kurtki wyciągnęła dwie srebrne igły i wbiła je w gardło Krewateriusa.
Ich ukłucie obudziło w nim śpiący w najskrytszych zakamarkach jego duszy pierwotny strach, który w panicznym odruchu próbował wyrwać się z jego ciała, lecz ściśnięte zaklęciem gardło nie pozwoliło uwolnić go w krzyku przerażenia, bólu i rozpaczy. Odbiwszy się od magicznej zapory, niczym przestraszone stado słoni ruszył w głąb ciała Krewaterisa niszcząc wszystko co stanęło mu na drodze. Rozrywał płuca, rwał wnętrzności, miażdżył kości, rozbryzgiwał szpik. Ognisty smok ziejący tępym bólem przemierzył cale ciało Krewaterisa, ponownie próbując znaleźć zbawcze ujście w krzyku. Lecz i tym razem ściśnięte magicznym zaklęciem gardło nie pozwoliło mu się uwolnić. Strach, o wiele silniejszy, straszniejszy i przeraźliwie okrutny w bólu jaki zadawał Krewateriusowi ponownie skierował się w głąb jego ciała i umysłu siejąc jeszcze większe spustoszenia, stając się po stokroć okrutniejszy.

Skowyt Skia przerwał panujacą w obozie radość. Wszyscy jak na komendę zwrócili się w stronę skąd dochodził ten głos. To co ujrzeli zmroziło im w krew żyłach. Ciała Krewaterisa powoli rozpływało się jakby było zrobione z wosku. Twarz wyrażające niewypowiedzianą mękę, zastygła w nie wydanym krzyku, bardziej przypominała twarz tysiącletniej mumii niż twarz człowieka. Dwa kroki przed nim klęczała Skia, przeszywając go hipnotycznym gorejącym nienawiścią wzrokiem. Jej sine usta wciąż wypowiadały słowa zaklęcia:
- Hator arme safira ter at hom....hator arme safira at hom...

- Rzuciła na niego klątwę Safiry - wyszeptał trzęsącym się głosem blady jak ściana Wizzoteriks.
- Rzuciła na niego klatwę Safiry - powtórzyli jak echo pozostali. A ton w jakim wypowiedzieli te słowa, zabrzmiał jak przepowiednia zapowiadająca największe nieszczęścia.
- Kurwa – wyszeptała Gosiatriks – co to jest za diabelstwo???
- Lepiej abyś zginęła na palu lub rozerwana żywcem przez konie –odpowiedział trzęsącym głosem Wizzoteriks - magia znana wyłącznie elfom i to tylko wybranym... najstraszliwsza klątwa stworzona przez elficką magię... Skia kim ty do cholery jesteś???? - zapytał sam siebie
Nie mogąc wytrzymać widoku łowcy niewolników pożeranego przez niewidzialnego potwora Wizzoteriks podbiegł do niego i jednym cięciem miecza skrócił jego mękę.
- Skia czemu ???? – zapytał z wyrzutem – czemu Safira??????
- Musiałam, Wizzoteriksie... musiałam - odparła nieprzytomnym głosem Skia –On zabił mojego męża i dzieci...

Nagle zerwała się na równe nogi i pobiegła na oślep przed siebie, potykając się o leżące ciała martwych łowców niewolników. W pierwszym odruchu Lancetoriks chciał biec za nią, gdyż obawiał się, że w takim stanie gotowa jest targnąć się na swoje życie, lecz Wizzoteriks nakazał mu jednym gestem pozostać na miejscu.
- Czemu Wizzoteriksie? Ona teraz potrzebuje naszej pomocy, powinniśmy w tej właśnie chwili być przy niej?? –odrzekł Lancetoriks.
- Pozwól jej zostać samej ... sam na sam ze swoimi myślami....Krewateris zabił jej męża i dzieci. To właśnie odkryła w jego umyśle i dlatego rzuciła na niego klątwę. Pozwólmy zostać jej sam na sam z rozpaczą. Uwierz mi w tej chwili nie jesteśmy w stanie jej pomóc a nasza obecność, nasze słowa czy gesty mogą tylko przysporzyć jej większego bólu - odrzekł Wizzoteriks.
- To co w takim razie mamy robić?
- Najpierw posprzątajmy tu, a później kontynuujmy naszą misję. Skia jeżeli będzie chciała, odnajdzie nas a jeżeli uzna, że czas nas opuścić pójdzie dalej swoją drogą , drogą który wyznaczył jej los.
- Niech i tak będzie - odparł smutno Lancetoriks.

Skia biegła przez las jak oszalała. Krzewy i konary drzew rwały jej ubranie i raniły nogi, twarz, ręce. W płucach coraz bardziej brakowało powietrza, oczy powoli zasnuwała niewidzialna mgła a serce zaczynało bić coraz mocniej i szybciej, gotowe w każdej chwili pęknąć z wysiłku i przepełniającego go żalu. Potknąwszy się o niewidzialny kamień lub o pnącze skrzypu padła prawie martwa na ziemię. Z jej ust ponownie wydobył się krzyk rozpaczy i żalu, a z oczu popłynęły łzy. Ach jakby chciała teraz cofnąć czas i nie widzieć tego o czym dowiedziała się penetrując umysł Krewateriusa. Już wiedziała, że śmierć jej męża nie była przypadkowa, że to ona było jej przyczyną. Tamtego feralnego dnia oprawcy szukali jej, a prawdziwym mordercą nie był Krewateris, lecz ten którego imienia do dnia dzisiejszego bała się nawet pomyśleć. Wiedziała , że rzucając klatwę ostrzeże Go, że wie i że będzie musiała się z Nim zmierzyć. Wiedziała też jakie od tej chwili niebezpieczeństwo zagraża jej i jej przyjaciołom, gdyż On przyjął rzucone mu wyzwanie i określił o co będzie toczyła się gra. Stawką jest życie jej, Wizzoteriksa, Lancetoriksa, Gosiatriks, Iguanessy i ... jej dzieci.

Późnym wieczorem w obozowisku było już cicho i spokojnie. Wydarzenia dnia sprawiły, że prawie wszyscy już spali a przy wozach nawet nie wystawiono wart, gdyż nie obawiano się już jakichkolwiek niespodzianek. Przy płonącym ognisku siedziało trzech mężczyzn.
- Nie chcę wiedzieć, Wizzoteriksie – rzekł Helvetus Panicus - co sprowadza was na ziemie orków. Wścibstwo nie jest cechą mojego charakteru, ale wiedz jedno, jestem twoim dłużnikiem i pomogę wam dostać się do Banhazi.
- Dziękuję, Helvetiusie - odrzekł Wizzoteriks pociągając z kubka łyk wina - bardzo nam to odpowiada. Jadąc z twoja trupą nie będziemy się rzucali tak w oczy, a na tym akurat bardzo nam zależy.
- Czy w święto bogini Orki do Banhazi przybywa tak samo dużo osób jak do Zir w święto bogini Zir? – spytał się Lancetoriks.
- Lancetoriksie - odparł Helvetus - Banhazi jest największym miastem jakiekolwiek widziałem. A wierz mi, zwiedziłem ich dużo. Nawet w zwykły dzień przebywa w nim tylu przyjezdnych, że twoja obecność wcale nie rzucała by się tak bardzo w oczy, a wyobraź sobie, że w czas świąteczny jest ich tysiąckroć więcej.
- To dobrze – odparł Lancetoriks - przynajmniej nikomu nie wyda się podejrzanym, że cudzoziemcy szukają zielarki.
Rozmowę tę przerwał Wizzoteriks.
- Wystarczy na dziś tych rozmów, lepiej połóżmy się bo jutro rano czeka nas daleka podróż. Jak długo będziemy jechać Helvetusie?
- Myślę, że sześć, siedem dni. Pod warunkiem oczywiście, że nic się nie wydarzy po drodze.
- I ja też mam taką nadzieję – odrzekł Lancetoriks.
Mężczyźni powoli podnieśli się i udali w kierunku wozów. Lancetoriks smutno i cicho rzekł ni to do siebie ni to do Wizzoteriksa:
- A Skia jeszcze nie wróciła...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Poezjarozrywka i zycie towarzyskie Strona Główna -> Totem Klanu Tygrysa Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin